środa, 27 lipca 2011

Przyjdzie koza do woza...

Wylądowałam na jednej z 3 największych w okolicy porodówek. Miałam być tam 1-2 dni, a potem przenieść się na następne oddziały, żeby zobaczyć, co się dzieje z pacjentkami po porodzie. Ze względu na "braki w kadrach" i szaloną liczbę położnic (oddziałowa z obłędem w oczach negocjowała wypożyczenie łóżka z kardiologii, bo nie miała gdzie położnic z łóżek porodowych przekładać, a następne do rodzenia w kolejce stały...) zostałam dłużej - pełny tydzień. I, jak to na praktykach bywa, rozmowy dyżurkowe różne, plany życiowe i zawodowe... Zostałam zagadnięta, jak mi się położnictwo i ginekologia podobają. Mając pod uwagą fakt, że od pytających zależało, czy spędzę na porodówce następny tydzień, czy przejdę na "połogi" i "gineksy", starałam się odpowiedzieć w miarę dyplomatycznie.
- YYY... wiem, że powinnam mieć pewną wiedzę z tego zakresu, żeby u pacjentek objawy rozpoznać, ale mnie do tego zupełnie nie ciągnie...
- Spokojnie, przyjdzie koza do woza! [i cała dyżurka w śmiech]
A ja głupia myślałam, że chodzi im o staż z położnictwa... Dopiero ciąża otworzyła mi oczy ;P

0 komentarze:

Prześlij komentarz