wtorek, 5 lipca 2011

Nie pytaj, jeśli nie chcesz znać odpowiedzi

Praktyki pielęgniarskie po pierwszym roku, Oddział Laryngologii. Wyjątkowo, dyżur nocny.
Większość pacjentów standardowa - ból ucha, złamany nos, konsultacje z innych oddziałów.
I gwóźdź programu: 4 latek, który "coś" sobie włożył do nosa. Rodzice poświecili latarką, "coś" zobaczyli, a że dmuchanie noska nic nie dawało, to zdecydowali (bardzo rozsądnie!) o przyjeździe na ostry dyżur.
Przygotowania: Tata trzyma chłopca na kolanach, żeby się nie poruszył w nieodpowiednim momencie; Pani Doktor z lampą stara się mniej więcej ocenić wielkość i kształt "cosia", żeby dobrać narzędzia; ja rozkładam ligniny, szukam zestawów narzędzi; Mama stoi z tyłu, żeby maluch ją widział i był spokojny.
Akcja właściwa:
- Lignokaina w sprayu! (wziernik już w ręku)
- Jest!
[psik, psik]
- Kleszczyki!
-Jest!
Iii... udało się! Po kilku minutach delikatnych manipulacji, żeby tylko żadnego naczynka krwionośnego nie uszkodzić (na granicy między przedsionkiem a jamą nosa jest splot Kiesselbacha, czyli mnóstwo małych, łatwo krwawiących naczynek), bo jak krew zaleje, to już nic nie widać... Wyciągnięta została zatyczka. Taka kulka z guziczkiem do wciskania, jaką się umieszcza na sznurkach przy kurtkach czy bluzach jako zabezpieczenie. Kulka duża, bo prawie centymetr średnicy. No, powiem szczerze, bardziej się jakiegoś orzeszka, albo tabletki, kółka od autka spodziewaliśmy. Czegoś mniejszego, w każdym razie.
Zapadła cisza. I wtedy Mama spytała zrezygnowanym głosem:
- Synu, jak tyś to zrobił?
- A tak! Zakrzyknął chłopiec radośnie i błyskawicznie wcisnął kulkę do drugiej dziurki.

0 komentarze:

Prześlij komentarz